Od dawna nie pisałam już tutaj nic i sama nie wiem dlaczego. Zbierałam się do odpalenia mojej strony już kilka razy, ale jakoś nigdy nie było czasu lub weny. Do głowy wpadały myśli, ale nie mogłam ich przelać na wirtualny papier. Cały czas myślałam mam też pisać o korono wirusie? NIE, nie będę, ale co znowu o jedzeniu? No, ile można jeść??
A tu bum niespodzianka i będzie o korono wirusie, no może nie o samej chorobie, bo przecież lekarzem nie jestem. Tylko jak zawsze o mnie, bo przecież każdy może być czasem egoistą.
W marcu, a dokładnie 14, w Hiszpanii ogłoszono stan alarmowy. Od tego dnia przyszło nam postawić całe swoje życie na głowie. Ja na moje szczęście zamknęłam wszystkie swoje transakcje dosłownie dzień wcześniej. Gorzej miał mój mąż, został z końcówką budowy i jednym pracownikiem. Od tego dnia żyjemy z dnia na dzień w niewiedzy. Nie wiemy, do końca co przyniesie następny poranek.
Pierwsze dni stanu alarmowego potraktowałam jako oddech od pracy i bardzo zasłużony, bo wcześniejsze miesiące były bardzo pracowite i męczące. Nagle znalazłam czas by posprzątać w domu, choć okna dalej są brudne, ugotować dania, których nigdy jeszcze nie robiłam. Starałam się wykorzystać całe dnie, tak aby nie patrzeć w pudło stojące w salonie, które o niczym innym nie krzyczy jak o wirusie i jego żniwach w każdym kraju. Tak minęły dwa tygodnie, w których gotowałam, co widać po ostatnich wpisach na blogu, i sprzątałam. W naszej okolicy ludzie wzięli sobie do serca zalecenia i ulice zaświeciły pustkami, w sklepach widać było przez kilka dni puste półki, ale również zdyscyplinowanych klientów. Czego pierwszego zabrakło to chyba drożdży i maki, ale to pewnie jak wszędzie. Kolejne dni już były trudniejsze, wróciłam do pracy i zaczęło znowu brakować czasu na wszystko. Codzienna rutyna szybko wciągnęła w swą sieć. Drogi przez jakiś czas były puste, a dojazdy w różne miejsca skrócił się niesamowicie. Kontrole policji jednak nie dały zapomnieć o stanie, w jakim dalej jesteśmy.
Najbardziej nas dotknął chyba zakaz spotykania się z przyjaciółmi, kolacje online może trochę pomogły w tych trudnych dniach, ale to nie to samo co widzieć się i być obok siebie. Kolejnym brakiem, który okazał się na chwile problemem to brak siłowni. Po trzech miesiącach ciężkiego treningu nie chciałam się poddać i wrócić do punktu wyjścia. I tu też nie zawiedli przyjaciele, bo jak się powiada chcieć to móc. Treningi online też się okazuje, że są wyjściem z sytuacji. Do dziś cały czas ćwiczę, może nie zawsze mogę to zrobić codziennie, ale trzech treningów tygodniowo nikt mi nie zabierze.
Trochę więcej tego czasu „zarazy”, w jakim przyszło nam żyć obecnie, kiedy to jest zakazane przywitać się z kimś podaniem ręki, czy buziakiem w policzek, kiedy to objęcie kogoś nie jest dozwolone, możecie zobaczyć na krótkim filmiku, jaki udało mi się skleić któregoś dnia.