W dzisiejszym poście poruszę dosyć delikatny i wstydliwy problem wielu par. Z tego, co zauważyłam, dla niektórych jest tematem tabu, czego absolutnie nie rozumiem, bo nawet sobie pewnie nie wyobrażacie, ile par się boryka z tym problemem.
Ja z moim mężem zaliczamy się do tych par, które w sposób naturalny nie mogą mieć potomstwa. Dla mnie obecnie nie jest żadnym problem rozmowa o tym i właśnie dlatego postanowiłam podzielić się z wami naszą historią.
Długo nie mogliśmy się zebrać na powiększenie naszej rodziny, zawsze coś nam nie pozwalało podjąć tę decyzję. A wpadki jak możecie sami się domyślić, nie było. Kiedy zdecydowaliśmy się dać, ten krok do przodu umówiliśmy się w przychodni na rozmowę z ginekologiem (w placówce o nazwie PLANIFICACION FAMILIAR, czyli mówiąc po polsku PLANOWANIE RODZINY). Lekarz zlecił drobne badania, przepisał jakieś witaminy i stwierdził, że gdy po pół roku nic z tego nie wyjdzie, zaprasza na kolejną wizytę.
Minęło pół roku, podczas którego kilka razu sięgałam po test z nadzieją w sercu, a nawet pewnością, że to już. Niestety nic. Wróciliśmy więc do lekarza. Kolejna wizyta była już dużo dłuższa. Jak się okazało, weszliśmy do programu finansowego przez państwo, które pomaga parą takim jak my. Musieliśmy podpisać masę papierów i przygotować się na kolejne badania. Pierwsze to były testy hormonalne, badanie krwi i moczu na wszelkie choroby zakaźne i inne, następne, jeśli pamięć mnie nie myli, to było badanie drożności jajowodów. Jeśli jakieś badanie wychodziło nieprawidłowo, zlecano kolejne. Między badaniem a badaniem minęło trochę czasu, może nawet 6 miesięcy lub więcej. Po zrobieniu wszystkich badań zostałam już umówiona do ginekologa od niepłodności w miejskim szpitalu. Wizyta nie należała do najprzyjemniejszych i nie chodzi mi o stosunek lekarza do mnie, ten był wzorowy, tylko o treść przekazanych mi informacji. Chyba nie byłam przygotowana na takie informacje, bo wyszłam z gabinetu z łzami w oczach, a za drzwiami buchnęłam płaczem. Pani doktor uświadomiła mi, że jesteśmy w dosyć trudnej sytuacji i bez operacji się nie obejdzie. Zleciła kolejne badania, ale tym razem w tępię przyśpieszonym. Już za kilka dni zadzwoniono do mnie, aby umówić się na rezonans magnetyczny. Badanie i kolejna wizyta u lekarza. I głupia ja poszłam sama, bo co, gorzej już nie będzie przecież. Niestety pomyłka.
Na kolejnej wizycie dowiedziałam się, że wcześniejsza diagnoza nie była do końca trafna. Do tej pory lekarze byli przekonani, że mam torbiele i niedrożne jajowody. Po rezonansie wyszło na jaw, że jajowody są bardzo powiększone i wypełnione płynami. Niestety nieuleczalne. Jedyne wyjście operacja i usunięcie obydwu. Z gabinetu wyszłam już ze wszystkimi papierami na operacje, ta miała się odbyć w terminie bardzo szybkim.
Nie mogłam w to uwierzyć, rzeczywistość wpadła na mnie jak pędzący pociąg. Na moje szczęście w szpitalu pracowała nasza dobra znajoma, do której zadzwoniłam, nie mogłam z siebie wydusić ani słowa, tylko płakałam. Ta trzeźwo zapytała mnie, gdzie jestem i za kilka minut już stała obok mnie. Zebrała mnie do kupy i pomogła mi dostać wszystkie wyniki, aby umówić się do prywatnego lekarza po druga opinię.
Druga, nawet trzecia opinia lekarzy nie była inna. Badania przedoperacyjne były wykonane bardzo szybko i po miesiącu już leżałam na stole operacyjnym. Operacje wykonano przez laparoskopię i nie było żadnych komplikacji. Po miesiącu od wyjścia ze szpitala udałam się na wizytę do ginekologa. Wszystkie wyniki były w normie, wtedy odesłano moje papiery do Walencji do szpitala, gdzie będziemy mieć robione IN VITRO. Niestety kolejka na in vitro jest dosyć długa, ale dla pocieszenia dodam, że jest całkowicie refundowana przez skarb państwa. Może po miesiącu albo po półtora zadzwoniono do nas już z Walencji. Wizyta była tylko o charakterze informacyjnym, wypełniliśmy kolejne tysiąc papierów. Tam dowiedzieliśmy się, że czekać będziemy półtora roku.
Dziś już wstępnie znamy naszą szczęśliwą datę na rozpoczęcie kolejnego etapu. Jak sami widzicie, proces jest długi i chwilami frustrujący, a to jeszcze nie koniec. Uważam, że żadna kobieta nie powinna się wstydzić, mówić głośno o problemach z niepłodnością. Problemy takie dotykają wielu z nas i każdego dnia jest nas więcej. Nie uważam też, żeby to była moja wina, bo czekałam za długo z powiększeniem rodziny, a takie komentarze też słyszałam z ust niektórych. Nawet kiedyś ktoś mi powiedział, że jesteśmy nienormalni, bo nie mamy dzieci, że normalnym cyklem jest ślub i potomstwo. Jeśli któraś z Was ma podobne problemy i nie ma z kim rozmawiać, piszcie śmiało, ja wiem, jaki to ból i jak często nawet rodzina rani słowami.
O dalszym cyklu obiecuje napisać w przyszłości.