Ten rok jest dziwny, zostaliśmy ograniczeni na każdym kroku. Więcej czasu spędzamy w domu z najbliższymi, więcej sami gotujemy, nauka i praca przeszła w wielu okazjach na zdalną. Tyle czasu z samym sobą (jak to jest w moim przypadku) zmusza do refleksji i zachęca do wspomnień.
Do Hiszpanii przybyłam 2.04.2005, pamiętna data, bo to właśnie tego dnia umarł polski papież Jan Paweł II. Nie przyjechałam tutaj turystycznie, przyjechałam do pracy, ale ciekawość świata też miała tutaj zasługę. Pochodzę z raczej biednej rodziny, więc nasze rodzinne wyjazdy były tylko krajowe, a czasem tylko palcem po mapie. Choć wyjechałam na kilka kolonii poza granicę naszej ojczyzny, nie były to kierunki egzotyczne.
Hiszpania przywitała nas pięknym słońcem i ciepłym piaskiem na plaży, tak to pamiętam ja. Wydawało się na pierwszy rzut oka miejsce idealne. Nie miałam w planach zostawać tu długo. Myślałam, zarobię trochę, coś tam zobaczę i wrócę. Pierwszym miejscem gdzie mieszkałam było Los Arenales del Sol, położone między Alicante a Santa Pola.
Tygodnie mijały sielankowo, rozłąka z rodziną nie była dla mnie problemem, bo w rodzinnym domu już dawno nie mieszkałam. Miałam wtedy zaledwie 21 lat, a zdążyłam już mieszkać w Warszawie, w Rzeszowie i w Stalowej Woli. Życie raczej traktowałam jak dobrą zabawę, nie martwiłam się tym, co będzie jutro. Tak mijały dni, tygodnie, praca, dom, chwila na plaży, żyć nie umierać. Starałam się często dzwonić do domu, młodsze rodzeństwo gorzej znosiło rozłąkę.
Wszystko było super, dopóki nie zaczęły się pierwsze upały. Nagle pojawiły się problemy, ta wilgoć, to gorąco wydały mi się nie do zniesienia. W nocy nie mogłam spać i zaczęłam puchnąć niczym pogryziona przez pszczoły. Któregoś dnia powiedziałam STOP, spakowałam walizkę i postanowiłam wrócić do domu. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Razem z koleżanką zaczęłyśmy szukać jak najszybciej wrócić do kraju. Najlepszą opcją i najszybszą wydała się nam podróż autobusem. Pierwszy jechał do Barcelony i tam miałyśmy 1 h na przesiadkę do polskiego autobusu. Niestety pech chciał, że autobus się opóźnił i nie zdążyłyśmy na następny, ale co to dla nas, poszukałyśmy najbliższego hotelu i ruszyłyśmy w miasto. Na nasze szczęście nie znalazłyśmy żadnej fajnej imprezy, bo pewnie nie zdążyłybyśmy na następne też.
Po kilku dniach przygód dotarłam do domu. Wszyscy zrobili wielkie oczy co ja tu robię, bo oczywiście nikogo nie poinformowałam o moim powrocie, bo przecież nie zdążyłam. Nie miałam w planach wracać do Hiszpanii, ale jak to bywa z planami w tak młodej głowie, zmieniły się.
Zapomniałam napisać Wam o kluczowej rzeczy. W te kilka miesięcy pobytu poznałam kogoś, kto namówił mnie do powrotu. Nasze rozmowy były dosyć trudne i ograniczone, bo ja nie potrafiłam mówić biegle po hiszpańsku, a on nie potrafił mówić biegle po angielsku. Ja zazwyczaj miałam słowniczek w ręku i dukałam pojedyncze słowa. Miał niezły ubaw ze mnie.
Po moim powrocie do Polski dzwonił do mnie codziennie i namawiał do powrotu. Rozmowy telefoniczne były raczej krótkie, ale po kilku tygodniach postanowiłam ulec i wrócić. Gdy dotarłam do Alicante, stał i czekał biedak z kwiatami w ręku.
Na myśl o tym wspomnieniu robi mi się ciepło na sercu, choć nasz związek nie przetrwał z wielu powodów, to właśnie dzięki niemu wróciłam do Hiszpanii i dałam jej drugą szansę.